Jestem przekonany, że każdy odpowiedzialny rodzic zadaje sobie często pytanie: jak, w sposób właściwy, wychowywać dziecko? Z jednej strony kieruje nami (rodzicami) miłość i czułość, z drugiej poczucie obowiązku i odpowiedzialności – to od nas zależy ,na kogo wyrosną nasze pociechy. Jaka jest zatem najlepsza, najskuteczniejsza droga wychowania kolejnych pokoleń?
Przez 5 lat studiowałem pedagogikę. Choć nigdy nie pracowałem w zawodzie, mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że… chyba nie ma jednej, dobrej odpowiedzi na to pytanie. Pamiętam dobrze z czasów studiów moje ogromne zdziwienie, gdy co chwila poznawaliśmy kolejne i kolejne teorie nt. wychowania. Ciężko było oprzeć się wrażeniu, że ilu naukowców, tyle poglądów w tej kluczowej kwestii. Jedni twierdzili, że dziecko to czysta tablica, którą należy „zapisać” od zera. Inni, że rozwój dziecka uzależniony jest od uwarunkowań zewnętrznych (otoczenia, rodziców, przebiegu ciąży itd.). Niektórzy chcieli dzieci karcić, karać, narzucać im autorytarnie swoją wizję świata, wręcz tresować; inni traktowali je jako małych dorosłych, dając im całkowitą swobodę w decydowaniu o sobie (zero reguł). Przez wieki ludzie spierali się o to, czym tak naprawdę jest wychowanie…
Osobiście uważam, że każdy z nas, sam, w poczuciu odpowiedzialności: przed Bogiem, społeczeństwem, a także dziećmi, powinien znaleźć swoją drogę. Jestem przekonany, że o wiele skuteczniejsze od stosowania gotowych zasad, choćby najwybitniejszej teorii pedagogicznej, jest szczerość i autentyczność. Nikt nie da nam gotowej instrukcji (życie to nie Ikea), czy przepisu (ani „MasterChef”)…
Z poznanych na studiach teorii wychowania najcieplej wspominam tę Janusza Korczaka. U niego wychowanie nie jest szeregiem sztucznych zabiegów, które mają ukierunkować młodego człowieka na ściśle określony cel, a nauczyciel to nie wszechwiedzący guru, narzucający dzieciom określoną drogę. Wychowawca przede wszystkim ma dziecku towarzyszyć i je kochać. To miłość do dziecka motywuje wszelkie działania, a podstawą relacji są jego godność i autonomia. Dziecko w pedagogice Korczaka jest pełnowartościowym małym człowiekiem, zasługującym na szacunek i zrozumienie. Ma prawo do życia w pokoju i radości. Nie chodzi o to, by dziecku pozwalać na wszystko, ale by, wychowując, zawsze respektować jego uczucia, poglądy, postawy[1].
Czy nie tak zresztą postępuje względem nas Największy z Wychowawców? Tak, tak. Szukając wzorów dobrego rodzica, nie możemy nie odnieść się do naszego Ojca w niebie. Wszak On powinien być dla nas autorytetem w każdej dziedzinie, prawda? Jak zatem wygląda Boża pedagogika? Bóg jasno określa zasady, mówi nam (swoim dzieciom), co jest dobre, a co złe. Przypomina nam o właściwej drodze, upomina, gdy zbłądzimy. Czasami „krzyczy” na nas (Stary Testament), ale zawsze tylko przez wzgląd na miłość do nas; tylko w trosce o nasze dobro. Ale nawet jeśli nie pochwala naszego postępowania, nigdy nie próbuje zmusić nas siłą do zmiany. Jego miłość do ludzi jest tak wielka, że nie chce, nie może zdominować naszej wolnej woli. Możemy robić, co chcemy, żyć jak chcemy… Bóg na to patrzy i cierpliwie czeka (Ap 3,20). Niemniej jednak, o czym uprzedza nas w Swoim Słowie, każdy będzie musiał kiedyś wziąć odpowiedzialność za swoje decyzje, za swoje czyny (Mt 25, 31-46). Bóg pozwala nam ponieść konsekwencje naszych wyborów. Myślę, że to piękna wskazówka jak postępować z naszymi dziećmi: wskazywać drogę, napominać, uświadamiać skutki decyzji, być cierpliwym.
Taki wzór postępowania wzięła sobie do serca św. Monika[2]. Jej ukochany syn, Augustyn, prowadził hulaszcze życie; żył jak poganin. Nawet w obliczu ciężkiej choroby i groźby śmierci, nie zgodził się przyjąć chrztu. Wierząca w Boga Monika, choć cierpiała z powodu postawy swojego krnąbrnego syna, nie odwróciła się od niego. Nie awanturowała się z nim, nie zmuszała go do zmiany postępowania. Modliła się natomiast wytrwale, ufając w Boże Miłosierdzie i prosząc o jego nawrócenie. Nigdy nie zostawiła go też samego. Wspierała go w trudnych chwilach, pomagała i służyła. Nie stawiała mu warunków, była z nim bezinteresownie, z czystej miłości. Czekała, ufając. W końcu, tuż przed śmiercią, jej modlitwy przyniosły upragniony owoc: Augustyn nawrócił się, a potem, jak wiemy, został świętym i doktorem Kościoła.
Żeby była jasność – ja sam wciąż poszukuję właściwej postawy rodzica, złotego środka działań wychowawczych. Dlatego daleki jestem od wypowiadania mądrych teorii z poziomu specjalisty. Jeśli jednak coś mogę zaproponować ze swojej kilkuletniej już perspektywy rodzica, szukając złotej recepty na wychowanie, oparłbym działania na trzech filarach.
Po pierwsze: kochaj. Aby dobrze wychować dziecko, należy je kochać – wierzę, że powinna to być główna motywacja wszelkich naszych działań. Ale (i to bardzo ważne, a często o tym zapominamy), dobry pedagog musi też kochać siebie samego. Osoba zamknięta, zakompleksiona, nieprzekonana o własnej wartości i niepowtarzalności, nie będzie wiarygodnym autorytetem dla młodego człowieka. Albo będzie kogoś udawać (dziecko szybko to wyczuje), albo będąc markotnym i gnuśnym, szybko straci szansę na pogłębioną więź z wychowankiem. Kochaj zatem siebie, swoje dzieci, a także Boga, Który postawił Was na swojej drodze.
Po drugie: działaj. Jesteś odpowiedzialny za swoje dzieci i ich los. Masz obowiązek zapewnić im jak najlepszą opiekę. Troszcz się o ich zdrowie, bezpieczeństwo materialne i edukację. Dbaj o wspólny rodzinny czas, o zabawę, rozmowy. Jeśli czujesz taką potrzebę, sam pogłębiaj swoją wiedzę – czytaj książki, rób kursy, dokształcaj się. Nie zapominaj też o modlitwie za swoje dzieci – to tak samo istotne dla nich działanie, jak Twoja praca czy zabawa. Modlitwa ma niewyobrażalną moc, dlatego codziennie powierzaj swoje pociechy Bogu.
Po trzecie: ufaj. Choć to trudne do zaakceptowania, Twoje dzieci nie należą do Ciebie. Są darem od Boga. On jest ich Ojcem. Zawsze Mu ufaj. Niezależnie od sytuacji, od problemów, nie trać wiary, że Bóg wie, co dla nich dobre. Nawet jeśli wszystko się wali, twoje działania wychowawcze nie przynoszą żadnych efektów, czujesz, że wszystko robisz nie tak, ufaj. Bóg jest z Tobą.
Kończąc – myślę, że z wychowaniem jest trochę jak z wiarą. Bóg wie, czego potrzebujemy i On chce nam to dać, ale… musi wiedzieć, że nam zależy. I że Mu ufamy. Bardzo lubię fragment Pisma Świętego o weselu w Kanie Galilejskiej (J 2,1-11). Jezus mógł pstryknąć palcami i momentalnie zamienić wodę w wino, a mimo to nakazał sługom napełnić stągwie wodą. To było dobre kilka godzin ciężkiej pracy! Dopiero wtedy uczynił cud. Bóg da nam to, o co prosimy, ale wymaga od nas trudu i zaangażowania. Dlatego starajmy się, podejmujmy działania, dbajmy o nasze dzieci najlepiej jak tylko potrafimy, ale… nie bójmy się; bądźmy spokojni. Jeśli będziemy wierzyć i ufać, Bóg dopełni nasze niedostatki.
Niech zatem mottem na nasze dalsze (nieporadne) działania pedagogiczne będzie parafraza słów św. Ignacego Loyoli: wychowując, „działaj, jakby wszystko zależało tylko od ciebie, a ufaj, jakby wszystko zależało od Boga”.
[1] Więcej o pedagogice Janusza Korczaka: https://www.deon.pl/inteligentne-zycie/wychowanie-dziecka/art,5,pedagogika-madrej-milosci-korczaka.html. Polecam też książkę J. Korczak „Jak kochać dziecko.”
[2] https://www.deon.pl/religia/duchowosc-i-wiara/zycie-i-wiara/art,2390,sw-monika-patronka-kobiet-wszystkich-stanow.html