Kłamstwo w dobrej wierze

facebook twitter

18-10-2021

Lourdes żyła w skromnym domu z rodzicami, siostrami i braćmi, których było dziesięcioro. Jako najstarsza bardzo często łagodziła dziecięce konflikty między młodszym rodzeństwem. Była nauczycielką, którą uczniowie bardzo lubili, gdyż z zapałem oddawała się nauczaniu i wychowaniu dzieci. Ponadto związała się z parafią, przygotowując dzieci do Pierwszej Komunii świętej. Tej posłudze oddała całe swoje serce. Radość, jaką z tego miała, była w jakimś sensie zapłatą za to poświęcenie i gorliwość.

Dylemat wyboru

Tak jak Lourdes w kościele udzielał się José. Był to człowiek uprzejmy i dobry, który często zapraszał ją, by wstąpiła do zakonu, ale ona miała zamiar wyjść za mąż i założyć rodzinę. Pewnego dnia rozmawiałem z wiernymi, którzy wyszli z kościoła. Zauważyłem, że Lourdes szukała okazji, żeby zamienić ze mną kilka słów. Podszedłem do niej i zapytałem:
– Lourdes, widzę, że masz kłopot.
– A tak, mam pewien problem i nie wiem, jak go rozwiązać.
– Pewnie z narzeczonym – powiedziałem, by rozpocząć rozmowę.
– A gdzie tam! Ojciec wie, że nie mam żadnego chłopaka. Chodzi o to, że José namawia mnie, żebym poszła do wspólnoty marianitek i została zakonnicą. A ja mam inne plany. Już miałam mu powiedzieć, że nie mam zamiaru być siostrą zakonną, ale nie chcę mu sprawić przykrości. Niech mi ojciec poradzi, co mam mu powiedzieć, gdy mnie zapyta jeszcze raz.
– Pan Bóg cię oświeci i dasz mu właściwą odpowiedź – pocieszałem ją. 
– Tysiąc razy mu tłumaczyłam, ale on nie rozumie. 
– Wiesz co, Lourdes, kiedy następnym razem José będzie nalegał, powiedz mu, że nie chcesz być zakonnicą i nic więcej.

Podzielać troski, kłopoty i cierpienia

Kilka tygodni później, po mszy usłyszałem głos Lourdes: 
Pa´i, pa´i! („Ojcze, ojcze”) Niech ojciec poczeka! 
– Co tam ciekawego? – zapytałem. 
– Rozmawiałam z José…
– Świetnie. I co mu powiedziałaś?
– Okłamałam go… ale to było w dobrej wierze. Powiedziałam mu, że nie mogę iść do zakonu, bo nie jestem dziewicą.
Tak rozmawiając, wyszliśmy z placu kościelnego i zatrzymaliśmy się na ulicy naprzeciw plebanii. Chwilę później Lourdes udała się do domu. Nadchodziła noc. Wokół nie było nikogo. Ja zatrzymałem się, gdyż otworzyły się drzwi apteki, która znajdowała się obok plebanii, skąd wyszła zapłakana kobieta, ubrana na czarno i ze schodzonymi japonkami na nogach. W dłoniach trzymała lekarstwa. Były one, jak mi opowiedziała, dla jej męża. Wysłuchałem jej uważnie, podzielając jej troski, kłopoty i cierpienia – trudne i bolesne ślady pod Krzyżem Południa.

Podobne artykuły