Osiem gwiazdek

K****, albo ***** ***, albo @#$%^&*. Wszyscy dobrze wiemy, o co chodzi. Wulgaryzmy w zakamuflowanej formie weszły na salony i pod strzechy domów, gdzie płyną z bladych ekranów komputerów i telewizorów. Mają być wyrazem ekspresji, oburzenia i pewnej dobitności wyrażanych poglądów. Od pewnego czasu są też środkiem w łamaniu tabu. Łamią tak mocno, że wulgaryzatorzy powinni się obawiać o dyskopatię własnych kręgosłupów. Napisy, wpisy, plakaty, ciężkie dykty i transparenty – wszystkie opatrzone hasłami wulgarnymi. Nawet piosenki są już układane w kluczu na „k”, na „ch” lub na „j”. Smutne to. Czy naprawdę literacki język polski się nam znudził? Gdzie wspaniałe „rzęsiście”, „dżdżyście” czy „źdźbło”?

Kiedyś wulgaryzowanie było głównie domeną mężczyzn. Nie raz na budowie dało się słyszeć robotnika krzyczącego z rusztowania: „Ziutek, k****, co ty robisz?”. Dzisiaj w ramach emancypacji i równouprawnienia wulgaryzmów używają także kobiety. I to jeszcze jakich! Nawet mężczyznom jest głupio, kiedy je słyszą. Postępu nie zatrzymasz. Kobiety dały kolejny dowód swojej supremacji.

Czy wulgaryzowanie mnie boli? Tak. Nie lubię tego uczucia, gdy ktoś z butami wchodzi w moją językową wrażliwość. Jest to forma terroryzmu. Jeżeli zrobi to raz lub dwa to nie ma sprawy, ale jeżeli robi to co drugie słowo, wtedy czuję się obrzucony błotem. Nawykowe używanie słów cenzurowanych uważam po prostu za pewną formę upośledzenia. Ta niepełnosprawność rzadko jednak poddaje się leczeniu i rehabilitacji. Obawiam się, że niektórzy nawet w obliczu nadchodzącej śmierci siarczyście i uroczyście wypowiedzą słowo „k****”.

Inne artykuły autora

O wymiarach ludzkiej cierpliwości

Odkryj wartość kierownictwa duchowego

Kręte drogi niewiary