Pewien muzułmanin powiedział kiedyś, że człowiek jest zdolny wytrzymać nędzę, więzienie i wszelkiego rodzaju tarapaty – tak długo, dopóki będzie miał w sobie wiarę. A więc Bóg da człowiekowi siłę, jeśli on będzie w to wierzył. Proste? Oczywiście, ale tylko teoretycznie.
Wierzyć to trudne zadanie. Nie wierzyć w ogóle w nic – jest rzeczą niemożliwą. Nie ma ludzi niewierzących – czytamy u ks. Twardowskiego – bo np. jedni wierzą, że Bóg jest, a drudzy wierzą, że Go nie ma. Zawsze mamy do czynienia z wiarą, nawet jeśli tylko paradoksalnie. Wiara zatem to zjawisko, z którym człowiekowi jest do twarzy, nawet jeśli brakuje odwagi, pewności i podstaw ku temu, by po prostu wierzyć. Świat się laicyzuje i nie potrzebuje elementów „zdrowej” nadprzyrodzoności, aby funkcjonować. Jednak tylko pozornie, ponieważ tęsknota za Bogiem jest coraz bardziej widoczna, chociażby u ludzi młodych. Każdy z nas chce w coś wierzyć, dlatego że jesteśmy świadomi własnej słabości i małości. Nawet kiedy „jakiś bóg” jest „gdzieś tam” – to jednak ZAWSZE JEST.
Gdybyśmy pokusili się o wystawienie ogólnej oceny z „życia” młodzieży, z pewnością byłaby negatywna, także w kwestiach moralności i – przede wszystkim – wiary. Jednak od razu, idąc za podjętą pokusą, możemy postawić dwa pytania: „Dlaczego młodzież jest zła?” i „Czy rzeczywiście tak jest?”. Według mnie młodzi ludzie, choć zepsuci, są zawsze dobrzy! Dlaczego więc „coś” tu nie gra? Dlaczego coraz więcej problemów pojawia się w wychowywaniu, zarówno na szczeblu rodzinnym, kulturalnym, społecznym oraz religijnym? Niestety, ktoś kiedyś musiał dać zły przykład – i zaczęło się. Mamy ten przywilej pracować z młodzieżą, do której w myśl ideałów zgromadzenia jesteśmy posłani. Niestety, ów przywilej staje się przekleństwem w odczuciach indywidualnych jednostek „powołanych” do wychowywania! To smutna rzeczywistość, często kojarzona ze złem koniecznym, aniżeli z jakąkolwiek szansą obopólnego rozwoju, także i nade wszystko duchowego. Kiedy przyjdzie człowiekowi chęć do narzekania, najpierw niech popatrzy krytycznie na siebie, a wówczas znajdzie odpowiedź na tak nurtujące świat dorosłych pytania. Rzeczywistość się zmienia bardzo szybko – a co za tym idzie – spada odporność psychiczna, emocjonalna i duchowa na wszelkie zagrożenia. Owocem tego jest obecny stan rzeczy. Kościoły wyludniają się, brakuje w nich młodzieży, bo jeśli dzisiaj coś nie jest atrakcyjne, jest nudne. A jeśli nudne, to nie warto się angażować i nie warto tracić cennego czasu. Jednak szeroko rozumiana nuda jest sprzymierzeńcem młodego pokolenia. Oni po prostu lubią się nudzić. Daje to poczucie bezpieczeństwa, ale zamyka w świecie fantazji, który pomaga przetrwać trudne chwile, jednak tylko do pewnego momentu. Dzisiejsza młodzież nigdy nie zrozumie – a jeśli nawet – to nigdy nie zaakceptuje sposobu pogłębiania wiary, jaki towarzyszy nam od dziesiątków lat. Od pierwszych chwil mojego kapłaństwa, dzięki woli Bożej, dane mi było i nadal jest pracować w szkołach średnich. Blisko tysiąc uczniów, którzy do tej pory mieli ze mną do czynienia, usłyszało pytania: „Kim jest Bóg?” i „Co to znaczy wierzyć?”. Odpowiedź pisemna i zawsze anonimowa zszokowałaby niejednego.
W zdecydowanej większości – nawet przy całkowitym lekceważeniu obowiązków wynikających z przynależności do wspólnoty chrześcijańskiej – młodzież wierzy w Boga i tęskni za Nim, bo nie potrafi Go odnaleźć, ale ma nadzieję, że kiedyś zrealizuje owe pragnienia. Olbrzymia część pytanych odpowiadała, że modli się i znajduje oparcie w Bogu, nawet jeśli czuje potężną niechęć do duchowieństwa. Tylko niewielka grupa ludzi – wręcz znikoma – przyznaje się do ateizmu, do którego dorasta się, analizując wszystkie życiowe i indywidualne za i przeciw. Jest się z czego cieszyć, jednak radość ta powinna mobilizować do szukania nowych metod wychowawczych, jak i tych, których celem jest przyciąganie młodych do Kościoła. Niestety pajacowanie na scenie i kontrolowana niekonwencjonalna odmienność to już nie to. Świat przecież potrzebuje świadków wiary, czyli ludzi autentycznych, którzy nie grają wyreżyserowanych ról. Zgodnie z powiedzeniem: „Jeśli chcesz być mistrzem, to bądź sobą i nie chciej być mistrzem”. Młodzież jest otwarta na wszelkiego rodzaju pojawiające się trendy w ich rzeczywistości dnia codziennego. Ich wiara, choć stanowi integralną część – często trudnego i skomplikowanego życia – schodzi do podziemia, nawet po to tylko, by przetrwała. To prawda, że coraz częściej wytykane przez media błędy Kościoła są pewnego rodzaju inspiracją i okazją do kamuflowania własnej niechęci do wysiłku religijnego, jednak tylko do pewnego stopnia i pod wpływem emocji, które po głębszej analizie rozpływają się i Prawda zwycięża.
Kolejną rzeczą, na którą cierpi młode pokolenie XXI wieku, jest zniewolenie. Nie mam na myśli nałogów i złych przyzwyczajeń, bo to temat na inny artykuł, ale zjawisko porównywane do niewolnictwa. Brak wolności w myśleniu, działaniu, sposobie wyrażania poglądów obyczajowo-kulturalnych i religijnych powoduje pewien bałagan i stanowi poważny problem, czyli blokadę. Działa to na zasadzie: Nie akceptujesz mojej wolności, więc jesteś moim wrogiem i nie chcę mieć z tobą nic do czynienia, kimkolwiek jesteś. Czy zatem wychowujący – rodzic, nauczyciel, kapłan – powinien ulec? Oczywiście, że NIE! Jednak podejście, które zostaje nam wpajane – choćby na wszelkiego rodzaju studiach – jako złoty środek w dotarciu do głębi młodego człowieka, coraz częściej mija się z celem. Co powinien zrobić młody ksiądz, którego jednym z głównych obowiązków jest praca z młodzieżą? Przede wszystkim trzeba chcieć z nimi być w ich „świecie”. Jeśli się chce, wówczas przychodzi miłość i wtedy praca i współpraca staje się tylko przyjemnością. To bardzo trudne zadanie i z materialnego punktu widzenia nieopłacalne, jednak dające niczym niezastąpioną satysfakcję. Stare chińskie przysłowie brzmi: „Kochaj to co robisz, a nigdy nie będziesz musiał pracować”. Tego życzę każdemu „posłanemu”, w tym również sobie, do wyjątkowej pracy, jaką jest wysiłek kształcenia duchowości młodego człowieka. Zdaję sobie sprawę z chaotycznego przedstawienia problemu i pozostawienia wielu kwestii bez konkretnej odpowiedzi – jednak chcę pozostawić czytelnikowi „wolną rękę” w dokonywaniu analizy moich słów i wyciągnięcia wniosków. Przecież uczymy się na błędach, a kto nie popełnia błędów, to znaczy, że nie robi NIC!