Nowa ewangelizacja powinno zacząć się od samego siebie. To jest rodzaj przesądu, o który łatwo w Kościele, że kleryk jest już wierzący, że ksiądz wierzący, bo w sutannie chodzi, bo jest urzędnikiem religijnym, bo jest blisko tego, co święte. Niekoniecznie. Możesz być świetnym kaznodzieją i jednocześnie nie stosować się do Słowa Bożego. Możesz być spowiednikiem i sam się nie spowiadać. Sutanna, święcenia niczego nikomu nie gwarantują. Każdy z nas potrzebuje odnowy w wierze.
kl. Emil Kurek CSMA: Od lat bierze Ksiądz Biskup udział w krakowskiej pielgrzymce na Jasną Góę. Jakie jest Ksiedza Biskupa doświadczenie wędrówki? Czy pielgrzymka może być przestrzenią budzenia do wiary?
abp Grzegorz Ryś: Na pewno byłoby to zbyt proste, gdyby ktoś powiedział, że wiarę można obudzić w czasie pielgrzymki. Pielgrzymka jest w stanie pomóc człowiekowi, gdy pojmiemy ją jako pewien sposób na życie, przestrzeń, która nie zamyka się z drogą odbytą z Krakowa do Częstochowy w sześć dni. Człowiek, który rozumie, że potrzebuje takiej formy doświadczenia wiary, doświadczenia Pana Boga, będzie do tego wracał rok w rok. Ważne jest również to, że pielgrzymka dla tej osoby za każdym razem rozpoczyna się już w trochę innym miejscu i w innym miejscu się kończy. Właśnie dzięki temu obserwujemy postęp.
Czy zatem postawa wędrowca jest charakterystyczna dla chrześcijanina?
Tak. Przyjrzyjmy się choćby temu, czemu ma służyć rok liturgiczny. Jest on również tego typu doświadczeniem drogi. Każdego roku przechodzimy z Jezusem tajemnice Jego życia od łona Matki aż po Wniebowstąpienie, zesłanie Ducha Świętego, poprzez całe Jego ziemskie życie. Zamykamy ten cykl i zaczynamy go od nowa, mając nadzieję, że jesteśmy w innym miejscu, niż byliśmy wcześniej. Może być różnie. Możemy być wyżej albo niżej, bliżej albo dalej, ale kontekst jest inny, to my jesteśmy innymi ludźmi. Nieraz coś zmienia się zupełnie etap po etapie: ktoś był uczniem, teraz jest studentem, ktoś był samotny, teraz jest mężem czy żoną, ktoś był w seminarium, teraz jest księdzem. Przechodzi te same punkty życia Pana Jezusa, ale w innych momentach własnego. My ciągle jesteśmy w drodze. Ważne jest również to, aby w chwilach, które wydają się nam czasem stabilizacji, ciągle być wędrowcem. Abraham przyszedł do Ziemi Obiecanej i nie wybudował sobie domu z ogródkiem, tylko wędrował po niej z namiotem, czyli miał przekonanie, że będąc u siebie, jest ciągle nomadą. Motyw drogi jest najbardziej podstawowym obrazem życia. Życie jest wędrówką. W momencie, gdy się zatrzymujesz – zaczynasz się cofać.
W ostatnich latach Kościół wytycza sobie szczególny kierunek, jakim jest nowa ewangelizacja. Jak należy ją rozumieć?
Kościół wzywa nas do tego, abyśmy poszli z Ewangelią do tych, którzy teoretycznie już ją znają. Do ludzi, którzy należą do Kościoła, lecz nie praktykują swojej wiary, do tych, dla których chrzest jest wydarzeniem przeszłym w życiu. Fundamentalne założenie jest takie, że Kościół istnieje dla ewangelizacji, nie dla siebie. Racją Kościoła jest jego bycie dla innych.
Czyli dotychczas znane pojęcie „duszpasterstwo” schodzi na drugi plan?
Wydaje mi się, że nie ma sensu agresywnie rozdzielać obszaru, który nazywamy duszpasterstwem, od tego, który nazywamy ewangelizacją. Duszpasterstwo albo jest ewangelizacyjne, albo go nie ma. Stąd też Papież kładzie szczególny nacisk na to, aby Kościół wychodził poza siebie. Aby móc w pełni zrozumieć Ojca Świętego należy zapoznać się z realiami Kościoła Ameryki Łacińskiej. Tam nie ma innej możliwości, skoro poziom niedzielnych praktyk religijnych wynosi 1%. Mamy tu zupełne odwrócenie tego, co ukazuje Ewangelia w przypowieści o zagubionej owcy. Co za tym idzie, mamy wielokrotnie więcej powodów, aby wyjść poza mury kościoła. Tam istnieje tylko jedno wyjście, trzeba „szukać tego, co zginęło”.
Czy zatem mówiąc o wyjściu z kościoła, mamy na myśli nowe środki, nowe metody dotarcia do człowieka?
To właśnie podkreśla Jan Paweł II, mówiąc o nowym zapale, nowych metodach. Tak, to wszystko prawda. Natomiast w tej definicji nowej ewangelizacji najważniejsze jest to, że kierujemy się od nowa do tych ludzi, którzy już przeżyli wejście do Kościoła. Najlepszym tekstem o nowej ewangelizacji jest dziesiąty rozdział Ewangelii według św. Mateusza. Tam Chrystus mówi do uczniów, posyłając ich pierwszy raz: „Nie idźcie do pogan. Nie wstępujcie do żadnego miasta samarytańskiego”. Egzegeci mają z tym problem, bo w dwudziestym ósmym rozdziale napisane jest: „Idźcie na cały świat”. To do kogo mają iść? Do owiec, które poginęły z domu Izraela. To jest pierwsze doświadczenie misji, jakie mają uczniowie. I to jest nowa ewangelizacja. Nowa, czyli do tych, którzy powinni być, a ich nie ma. A gdy już macie to doświadczenie, to potem – idźcie na cały świat. Wczoraj przewodniczyłem nabożeństwu traditio we wspólnocie neokatechumenalnej. Moment traditio związany jest z posłaniem tych ludzi z ewangelizacją od drzwi do drzwi, od domu do domu w ich własnej parafii. Taka misja trwa dwa lata. Droga neokatechumenalna imponuje mi właśnie tym, że wysyła ludzi na misje w takie obszary, gdzie niewielu ma odwagę jechać. Na przykład Papież posłał ostatnio sześć wspólnot do Chin, cztery wspólnoty do Wietnamu, posłał wspólnoty do Indii, czyli tam, gdzie świat jest rzeczywiście misyjny. Ale zanim oni zdecydują się na taki krok, każdy z nich ma doświadczenie misji we własnym, najbliższym otoczeniu.
Zaczynamy od „własnego podwórka”?
Mówiąc o odnowie, mamy na myśli, że jest to odnowa „tym samym”. Wydaje mi się, że ma ona także bardzo mocny wymiar osobisty. Każdy z nas potrzebuje ewangelizacji od nowa. I tu nie ma znaczenia, czy chodzi do Kościoła, czy też nie. W każdym z nas jest jakiś obszar niewiary i jest istotne, aby ten obszar w sobie opisać, rozeznać, zmierzyć się ze swoją niewiarą.
A w jaki sposób miałaby się realizować nowa ewangelizacja na naszym etapie formacji zakonnej, czyli z perspektywy kleryka? Czy miałby to być udział w jakichś ruchach, doświadczenie innych wspólnot poza tą, w której dotychczas żyjemy?
To pytanie bardzo mocno związane jest z tym, co powiedziałem przed chwilą. Nowa ewangelizacja powinna zacząć się od samego siebie. To jest rodzaj takiego przesądu, o który łatwo w Kościele, że kleryk jest już wierzący, że ksiądz wierzący, bo w sutannie chodzi, bo jest urzędnikiem religijnym, bo jest blisko tego, co święte. Niekoniecznie. Możesz być świetnym kaznodzieją i jednocześnie nie stosować się do Słowa Bożego. Możesz być spowiednikiem i sam się nie spowiadać. Sutanna, święcenia niczego nikomu nie gwarantują. Każdy z nas potrzebuje odnowy w wierze. Dla każdego księdza, dla każdego kleryka nowa ewangelizacja to każdy dzień skupienia, każde rekolekcje, każda spowiedź, każda medytacja, każdy moment realnego nawracania się. Kiedy doświadczasz tego, że Chrystus wyrywa cię z grzechu, to możesz wyjść do ludzi i dopiero wtedy masz o czym do nich mówić. W przeciwnym razie będziesz jedynie „uprawiał teologię”, a nie przekazywał wiarę. Dlatego najpierw połóżmy akcent na wymiar osobisty, a dopiero później na wspólnotowy. Dlatego myślę, że dobrze się dzieje, że do wielu seminariów w Polsce wkraczają też także nowe metody formacji. Bo dlaczego wszyscy dookoła mieliby korzystać z nowych form, które w Kościele wzbudza Duch Święty, a nie ci, którzy będą odpowiedzialni za ich prowadzenie? Dla przykładu: jest wielu kleryków na Przystanku Jezus. Nieraz są przerażeni, gdy muszą się zmierzyć z rzeczywistym wyzwaniem ewangelizacyjnym, a nie z egzaminem z teologii. Jednak nie popadajmy w skrajności. Czas seminarium jest przede wszystkim czasem formacji i to jest najważniejsze. Na zaangażowanie się na 100% w ewangelizację będziecie mieć jeszcze dużo czasu w przyszłości. Istotą duszpasterstwa jest przekaz życia. Dlatego czas seminarium jest po to, aby inwestować w życie, które jest w tobie.
Na co więc należy położyć szczególny nacisk, biorąc pod uwagę perspektywę seminarzystów, aby być w pełni przygotowanym na wyjście do drugiego człowieka z przekazem Ewangelii?
Na przesłanie Ewangelii. Tak, nie uciekajcie od tego. Naprawdę. Wyszliśmy od motywu drogi. Seminarium jest pewnego rodzaju drogą samą w sobie. Ona ma też swoje etapy: lektorat, akolitat, diakonat. Każdy z tych etapów coś wnosi. Lektorat, czyli jesteś człowiekiem Słowa Bożego. Słuchasz. A o tyle, ile słuchasz, możesz je głosić. Jak ktoś na IV roku ciągle żyje kapłaństwem, to znaczy, że przespał czas lektoratu, bo ciągle myśli o prymicjach. Akolitat – jesteś człowiekiem Eucharystii. To znaczy, że musisz wrosnąć w nią po to, aby móc być jej szafarzem. Jeśli jesteś diakonem, wypełniaj to, co przynależy do urzędu diakona, a nie żyj kapłaństwem, którego jeszcze nie masz. Wydaje mi się, że jeśli chodzi o formację seminaryjną, należałoby skupić się na tym momencie drogi, na którym jesteś. Istnieje taka pokusa, aby ciągle myśleć o tym, co przede mną. Nie masz żadnej pewności, że tam dojdziesz! Jeżeli będziesz w pełni przeżywał etap, na którym jesteś, wtedy dopiero będziesz człowiekiem na drodze do właściwego celu.
O czym zatem powinni pamiętać ci, którzy opuszczają mury seminarium?
Zwróciłbym uwagę na trzy rzeczy. Pierwsza jest taka, aby neoprezbiter nadal żył swoją wiarą tak, jak czynił to na każdym etapie w seminarium. To jest bardzo ważne, aby nie popaść w poczucie, że moja formacja już się zakończyła. To okropna bzdura! Wszystko się zaczyna, a nie kończy. Nieraz młodzi ludzie, którzy gdzieś pogubią się w kapłaństwie, mają pretensje, że seminarium ich do tego nie przygotowało. Seminarium nie miało ich do tego przygotować. Seminarium było dla nich czasem formacji na tym etapie, na którym żyli. To nie jest tak, że po tych sześciu latach człowiek jest na wszystko gotowy. Nie, nie jest gotowy. O niektórych wyzwaniach życiowych nie ma jeszcze bladego pojęcia. Po to jest własna formacja.
Drugą sprawą jest ciekawość Kościoła. Należy przyglądać się temu, jak on funkcjonuje, widzieć wszystkie nowe metody, które są w nim wzbudzane przez Ducha Świętego. Wcale nie chodzi o to, że wszystkie muszą ci odpowiadać. Zapewne trzy czwarte z nich nie będzie ci odpowiadać, ale dobrze jest je znać. Dobrze jest znać ludzi, bo to nie jest tak, że ewangelizuje sam ksiądz.
Po trzecie należy nauczyć się być człowiekiem wspólnoty, o wiele szerszej wspólnoty. Należy dostrzegać ludzi świeckich, zaangażowanych, i to nieraz niesamowicie zaangażowanych, ludzi z pasją. Trzeba otwierać się na współpracę i mieć tę świadomość, że można kogoś umocnić, aby chciał korzystać ze swoich darów.
Jak należy rozumieć termin „nawrócenie pastoralne”?
Nawrócenie pastoralne dotyczy wspólnot. Jest to pojęcie, które wprowadziła Piąta Konferencja Biskupów Latynoskich z miejscowości Aparesida. Dokument końcowy tej konferencji zawiera jego definicję. Należy je rozumieć jako zmianę w naszych wspólnotach, aby przestały być zainteresowane jedynie konserwacją, a przeszły do działań permanentnej misji. Jest to bardzo widoczne w nauczaniu papieża Franciszka. Należy dostrzegać niebezpieczeństwo, że wspólnota ukierunkowuje się „do wewnątrz”. Jest tak zadowolona sama z siebie, skupiona na sobie, że nie obchodzi ją to, co poza.
Jak przenieść rozumienie tego terminu na życie i funkcjonowanie wspólnoty parafialnej?
Stan, któremu przeciwstawiamy nawrócenie pastoralne może wkraść się w życie parafii, gdy działania koncentrować się będą jedynie na statystycznych 30% ludzi, którzy co niedziela uczęszczają na Eucharystię z pominięciem tych 70%, którzy nie wiedzą, jaka jest droga do kościoła. To jest realne zagrożenie, gdy konserwując liczby na satysfakcjonującym poziomie, nie dostrzegamy, że za nimi również stoi pewna rzeczywistość. Na przykład można się cieszyć, że u nas, w Polsce, ogromna większość ludzi spowiada się, przynajmniej raz do roku, na Wielkanoc. Owszem, ale można do tej optymistycznej diagnozy dodać szersze spojrzenie i zapytać, jaki realny wpływ na życie ludzi ma spowiedź raz do roku. Chodzi mi o to, na ile jest faktycznym doświadczeniem nawrócenia, a na ile jest pewnym obowiązkiem, zwyczajem, tradycją. Wcale nie mam na myśli, że taki stan jest zły, ale należałoby zapytać, na ile jest on dla nas punktem wyjścia, ruszenia w pewną drogę z takim człowiekiem, który nie do końca przygotowany i świadomy, ale jednak przychodzi. Byłoby niesłychanie ważne, aby kapłan, który jest dla niego szafarzem sakramentu nie cieszył się wyłącznie z tego, że fizycznie zjawił się u kratek konfesjonału, ale zapytał siebie, jaki odcinek drogi przeszliście razem w trakcie tego sakramentu. Co się zmieni. To jest niezwykle istotne.
Na czym powinny skoncentrować się wspólnoty i ruchy apostolskie, aby nie zatracić jedności między sobą oraz jedności z całym Kościołem?
Już na Soborze Watykańskim II Kościół odkrył, że grupa ludzi, której podstawą jest Chrystus, opiera się na trzech filarach: Słowo Boże, sakrament i konkretna wspólnota. To jest doświadczenie jedności. Ważne jest, aby to doświadczenie jedności nie sprowadzało się tylko do wiedzy wzajemnej o sobie. Jako zakonnicy możecie przedstawić to sobie poprzez analogię. Wy możecie bardzo dużo wiedzieć o franciszkanach i nigdy nie korzystać z żadnych duchowych darów, które oni mają. I odwrotnie, oni mogą być tak zapatrzeni w swój charyzmat, że nie będą mieli najmniejszej ochoty pytać, kto to są michalici. Tutaj sama wiedza nie wystarcza. Fundamentalnym jest pytanie o wymianę darów duchowych między wami.
Rozmowa pochodzi z kleryckiego kwaralnika Wspólnota Michael