Czy Wielki Post może być przeszkodą na drodze do zbawienia? Okazuje się, że tak. Niewłaściwie przeżywany może bardziej szkodzić niż pomagać w dążeniu do Nieba.
Niejeden Wielki Post zaliczyliśmy już w życiu. Niejednokrotnie był to zapewne bardzo owocny czas. Inny razem jednak czuliśmy, że ten okres zmarnowaliśmy. O co właściwie chodzi w Wielkim Poście? Po co jest, a po co nie jest? Jak właściwie go przeżyć?
Dzieci w szkole podstawowej, zapytane czym jest Wielki Post, odpowiadają, że jest to czas przygotowania się do Świąt Wielkanocnych. Mają rację. Na poziomie dziecka taka wiedza wystarczy. Świadomi swojej wiary chrześcijanie powinni jednak tę definicję doprecyzować. Nie chodzi przecież tylko o samą Wielkanoc. W Wielkim Poście chodzi o otwieranie się na przyjęcie tego, co jest skutkiem wydarzeń paschalnych, które świętujemy podczas Wielkiej Nocy. Tym skutkiem jest zbawienie. Ono jest efektem męki, śmierci i zmartwychwstania Jezusa. Po to jest zatem Wielki Post, żeby otwierać się na zbawienie i jednocześnie walczyć z tym, co jest przeszkodą na drodze do jego przyjęcia.
Kościół proponuje nam różne sposoby otwierające na przyjęcie zbawienia: modlitwa, post, jałmużna oraz to wszystko, co kryje się pod nazwą „postanowienia wielkopostne”. I tu pojawia się duchowe niebezpieczeństwo. Wielki Post, który powinien być czasem otwierania się na zbawienie, może sprawić, że się na nie zamkniemy. Może się okazać, że modlitwa, post i jałmużna oraz postanowienia wielkopostne doprowadzą nas do odrzucenia zbawienia, które jest w Chrystusie. Przychodzi bowiem pokusa zbawiania się o własnych siłach, zbawiania się przez swoje dobre uczynki, przez modlitwę, post, jałmużnę. Były już w historii chrześcijaństwa takie pomysły, heretyckie idee, które głosiły, że człowiek może zbawiać się o własnych siłach. Niebezpieczeństwo takiego myślenia wiąże się z tym, że skoro zbawiamy się sami, to nie potrzebujemy już Jezusa. Chrystus przestaje być potrzebny do zbawienia. Jego męka, śmierć i zmartwychwstanie tracą wówczas swoją wartość zbawczą. Mistrz z Nazaretu nie jest już Zbawicielem, staje się tylko wzorem do naśladowania.
Pouczająca w tym temacie jest pewna anegdota. Umiera pewna pobożna kobieta. Staje przed św. Piotrem oczekując, że zostanie przyjęta do Nieba. Św. Piotr informuje ją, że warunkiem wejścia do środka jest rozwiązanie testu i zdobycie 5000 punktów. Test składa się z jednego pytania: „Co sprawiło, że jest pani godna, aby być w Niebie?”. Wówczas kobieta wymienia wszystkie swoje dobre uczynki, modlitwy, posty, jałmużny. Wyliczanka trwa bardzo długo. Okazuje się jednak, że zdobywa niewiele ponad 100 punktów. Św. Piotr stwierdza, że w tej sytuacji nie może jej wpuścić. Wówczas załamana i zrezygnowana, krzyczy: „Jezu, zmiłuj się nade mną!”. W tym momencie św. Piotr z uśmiechem otwiera jej bramę do Nieba i mówi: „Brawo! Właśnie zdobyła pani 5000 punktów. Zapraszam do środka”.
Morał jest oczywisty: to nie czyny nas zbawiają, zbawia nas Chrystus. Natomiast przez czyny otwieramy się na zbawienie i walczymy z tym, co nas na ten dar zamyka. Wielki Post zatem nie może być czasem samodoskonalenia się. Ludzie podejmują przecież różne postanowienia nie kierując się pobudkami religijnymi - np. dieta, siłownia – i mają efekty. Jednak, co z tego, że się zmieniają, że ich wola staje się silniejsza, skoro nie są bliżej Boga i wcale nie przyjmują zbawienia? Wielki Post nie ma być czasem stawania się doskonalszym. Wprost przeciwnie, ma być pustynią, na której doświadczymy swojej słabości i uznamy, że jesteśmy słabi, że pewnych rzeczy nie osiągniemy, że nie dajemy rady. Jest to zbawienne doświadczenie, bo jeżeli człowiek nie radzi sobie z czymś, wówczas uzna, że potrzebuje kogoś, kto przyjdzie mu z pomocą. Potrzebuje Zbawiciela. Wielki Post jest po to, żebyśmy stali się głodni Boga i zrozumieli, że naprawdę Go potrzebujemy.
Czy w takim razie mamy zrezygnować z postu, modlitwy, jałmużny i postanowień? Oczywiście, że nie. Chodzi o to, żeby sobie to właściwie ustawić. Co w takim razie zrobić, żeby Wielki Post nie stał się dla nas powodem zamykania się na zbawienie?
Aby nasze postanowienia i wielkopostne praktyki otwierały nas na zbawienie, które jest w Chrystusie, muszą spełniać dwa wymagania. Muszą być trafione i nieegoistyczne.
Trafione – to ma być strzał w dziesiątkę. Uderzenie w to, w czym jesteśmy słaby, leczenie tego, co jest w nas chore. Kiedy człowiek idzie do lekarza z bólem głowy, lekarz nie przepisze mu lekarstwa na ból brzucha. Kiedy zepsuje nam się w domu kran, nie będziemy naprawiać drzwi. Kiedy uczeń ma w szkole problemy z chemią, to nie weźmie korepetycji z historii, bo nie w tym jest słaby. Nasze postanowienia mają być uderzeniem w słaby punkt, w to, co jest w nas nieuporządkowane.
Jeżeli postanowienie będzie nietrafione, to dojdziemy do absurdalnych sytuacji. Przykład: mąż i żona kłócą się cały czas, są między nimi nieporozumienia i nie mają zamiaru z tym walczyć, ale postanawiają sobie, że w Wielkim Poście nie będą jeść słodyczy. Zupełnie bez sensu, bo nie cukierki stanowią dla nich problem, to nie słodycze zamykają ich na Pana Boga i na siebie wzajemnie. Inny przykład: ktoś stwierdza, że w Wielkim Poście będzie się więcej modlił, a jednocześnie nie zauważa, że jego głównym problemem jest to, że lekceważy swoich bliskich, sąsiadów, swoją rodzinę. Nie chce wyjść im naprzeciw, widzi tylko czubek własnego nosa. Nie brak modlitwy jest kłopotem, bo ta osoba modli się każdego dnia. Problemem na drodze do zbawienia w tym przypadku jest egoizm, zamknięcie się w sobie.
Nasze postanowienia mają być strzałem w dziesiątkę. Inaczej będziemy stawać się bardziej doskonałymi po ludzku, a z drugiej strony bardziej zamkniętymi na Zbawiciela. Będziemy stawiać wieżyczki ku czci własnej doskonałości, oddawać sobie samym chwałę, że nam się udało, że jesteśmy lepsi, doskonalsi. Jednocześnie będziemy coraz dalej od Boga, stwierdzając, że przecież sami sobie radzimy.
W tym kontekście św. Ignacy Loyola mówi, że kiedy diabeł nas kusi, czyli próbuje nas zamknąć na zbawienie, to zachowuje się jak dowódca wojska, który chce zdobyć miasto. Obchodzi je dookoła szukając najsłabszych punktów, i tam uderza. Wie, że jeśli uderzy w słaby punkt, to zdobędzie miasto. Wniosek dla nas – mamy zająć się tym, co jest w nas słabe. Tym i tylko tym. Tym, co stanowi problem, co sprawia, że zamykamy się na zbawienie. Nie ma sensu wyważać drzwi, które już są otwarte, trzeba zająć się tymi, które są jeszcze pozamykane.
Drugą cechą właściwych postanowień wielkopostnych jest to, że powinny one być nieegoistyczne. Czasem jedyną osobą, która odnosi korzyść z mojego postanowienia jestem ja sam. Często popełniamy taki błąd, że nasze postanowienia dotyczą tylko nas. Wówczas stają się sposobem samodoskonalenia się. Jeśli nie jemy słodyczy, kto na tym skorzysta? Tylko my. Jesteśmy zdrowsi, mamy silniejszą wolę. W ten sposób może pojawić się egoizm, który zamknie nas na innych. Nasze postanowienia mają być nieegoistyczne. Co to znaczy? Mają być nastawione na drugiego człowieka. Jeśli już rezygnujemy ze słodyczy, to pieniądze zaoszczędzone w ten sposób najlepiej przeznaczyć na rzecz drugiej osoby. Dla przykładu, panowie zapraszają żonę na randkę, bo to umacnia jedność. Można też przeznaczyć je na pomoc biednym. Kiedy rezygnujemy w Wielkim Poście z telewizji albo komputera, to czas, który w ten sposób zdobędziemy, można przeznaczyć dla swojej rodziny lub dla bliskich osób. Wówczas nie skupiamy się na sobie, nie budujemy egoizmu, ale odrywamy się od siebie, wychodzimy do innych, przynosząc im dar. I tak to właśnie powinno wyglądać. Nieegoistyczne postanowienia to takie, gdy na naszym poście, naszej rezygnacji z czegoś, korzystają inni ludzie. Jeden człowiek z czegoś rezygnuje, dzięki czemu drugi zostaje obdarowany. Mówiąc językiem zupełnie kościelnym – chodzi o to, żeby post, czyli rezygnacja z czegoś, zawsze szedł w parze z jałmużną, czyli z dawaniem, z dzieleniem się.
Takie postanowienia i praktyki wielkopostne będą miały sens, gdyż ich skutkiem jest otwieranie się na zbawienie. Pozostaje sobie życzyć, żebyśmy w taki sposób w Wielkim Poście się nawracali. Oby nasza praca nad sobą nie stawała się próbą zbawiania się o własnych siłach. Obyśmy przyjmowali zbawienie, które jest w Chrystusie. Walczmy więc z tym, co zamyka nas na przyjęcie zbawienia.
*katecheza parafialna wygłoszona w kościele Matki Bożej Królowej Aniołów w Warszawie, 18.02.2018r.