Jędrek spod Kęt

20 marca 1892 ks. Bronisław Markiewicz opuszcza Włochy, udaje się do biskupa Przemyśla, jest mianowany proboszczem parafii w Miejscu, odwiedza matkę staruszkę, przybywa do nowej parafii i 6 kwietnia obejmuje probostwo. Niebawem zgłasza się do niego pierwszy biedny chłopiec, rzekomo Andrzej Hałatek. Inna wersja, w pewnym tekście okazyjnym z 1929 roku zatytułowanym „Miejsce Piastowe Jednodniówka Jubileuszowa” wspomina, że ksiądz Bronisław jadąc z Włoch do Miejsca znalazł go zziębniętego.

Było już późne popołudnie, gdy ciemności zdawały się ogarniać cały świat, a zimno doskwierało coraz bardziej, bo w tym miesiącu piękny i słoneczny dzień bardzo często zmienia się na zimny i dżdżysty. 14 kwietnia 1892 roku przez Miejsce szedł chłopiec, rozglądając się dookoła. Nie miał nawet szesnastu lat. Jego zachowanie zdradzało, że czegoś szukał.

– Co ty tu robisz?

– Dowiedziałem się, że przyjechał nowy ksiądz – odpowiedział nieznajomy, pociągając nosem i wycierając go rękawem. – Prawdopodobnie pomaga dzieciom opuszczonym, takim jak ja.

– Eee tam…nie wierz. Mój wujek mówi, że takimi nikt się nie chce zajmować. A skąd ty jesteś? – pytał dalej miejscowy.

– Z daleka. Z drugiej strony Krakowa. Z tamtych stron pochodzi wielki profesor. Nazywał się Jan, który w Krakowie uczył sztuki…

– Mój tato też nauczył mnie pewnej sztuki, zanim wpadł, bo teraz jest za kratkami. Na przykład, jak wyjść na cało. Teraz nawet to mi wychodzi. Jak chcesz, mogę cię tego nauczyć – mówiąc to, popatrzył na przybysza i się roześmiał.

– Chciałbym się spotkać z tym księdzem. Wiesz, gdzie jest jego dom?

– Niedaleko, tam za kościołem – wskazał mu ręką. – Tam po prawej stronie drogi. Taka waląca się buda..., ta podparta już w niektórych miejscach....

Młody przybysz spojrzał w tamtą stronę i udał się we wskazanym kierunku. Kiedy zbliżał się do kościoła i usłyszał śpiewy, serce zabiło mu mocniej i szybciej. Na zewnątrz, w drzwiach kościoła, stała duża grupa młodych mężczyzn. Przedarł się między nimi, ale gdy wszedł do środka, było mu jeszcze trudniej podejść do ołtarza. Było tak dużo ludzi, że czuł się zagubiony, nie wiedział, co robić, ale powoli przesuwał się między nimi. Był Wielki Czwartek.

Inne artykuły autora

Redukcje markiewiczowskie (III)

Redukcje guarańskie i markiewiczowskie (II)

Redukcje markiewiczowskie (I)